Zagubić się w Czechach, by odnaleźć siebie
Odnaleźć siebie
„Życie jest jak butelka dobrego wina. Niektórzy zadowalają się czytaniem etykiety na opakowaniu, inni wolą spróbować jego zawartość”. [Anthony de Mello]
By zadbać o swojego ducha, warto pomyśleć również o ciele. W połowie maja księżyc znajdował się w ostatniej kwadrze, a to oznaczało doskonały czas na szeroko rozumiane oczyszczanie. Zatem, kierując się maksymą znanego filozofa, postanowiłem posmakować życia i sprawdzić możliwości, jakie oferują uzdrowiskowe rejony Republiki Czeskiej. Na trasie naszej podróży znalazły się czeskie uzdrowiska, źródła leczniczych wód, balsam dla podniebienia, a także obłędne miejsce, które przeniosło nas do świata baśni i uzdrawiającej magii.
Pierwszym przystankiem były położone stosunkowo niedaleko polsko-czeskiej granicy Łaźnie Libverda. Miejsce to znajduje się w północnych Czechach, w Górach Izerskich, ok. 20 km od Świeradowa-Zdroju, w otoczeniu lasów i wzgórz. Wypoczywającym oferuje nie tylko piękną przyrodę, w której można się zanurzyć w zasadzie natychmiast po przyjeździe, ale także relaks i regenerację w kompleksie wellness.
Remontowane jeszcze w czasie naszego pobytu zabytkowe budynki zdrojowe odkryły przed nami nowoczesne sauny, basen, masaże oraz innego rodzaju zabiegi odnowy biologicznej. Nie wszystko dane nam było zobaczyć, jednak sporej wielkości basen z marmurowymi posągami, pod „niebem pełnym gwiazd” (czyli pięknie stylizowanym sufitem) aż kusił, by do niego wskoczyć. Podobnie jak znajdująca się w jednej z sal zabiegowych wanna pełna pachnącego mydła i płatków róż. Przywodziła na myśl kąpiącą się w mleku królową Kleopatrę.
Uzdrowisko Libverda to także idealne miejsce dla tych, którzy lubią zażywać kąpieli leśnych – a chyba nikomu nie trzeba przypominać, jak zbawienne jest tego rodzaju wyciszenie i oczyszczenie z negatywnych emocji nazbieranych w codziennym, pospiesznym życiu. W okolicy znajduje się wiele szlaków turystycznych i ścieżek rowerowych. Na wycieczkę można wybrać się na przykład do rezerwatu przyrody Buczyny Gór Izerskich, wpisanego na listę UNESCO, do wodospadów, czy na najwyższy szczyt Gór Izerskich, Smrk, położony 12 km od uzdrowiska.
Wprost z łaźni „spłynęliśmy” w kierunku Pragi, w przyjazne objęcia pałacu Loučeň. Jest to świetnie zachowany, romantyczny barokowy zabytek otoczony rozległym parkiem angielskim, w którym znajduje się jedyna w swoim rodzaju perełka: kompleks 12 labiryntów stworzonych z pięknie przyciętych krzewów. Jeśli ktoś z was nie miał nigdy okazji się zgubić, by móc się później w odświeżający sposób odnaleźć na nowo, to doskonała okazja. Szczególnie że ubrany na zielono kasztelan tego zamku jest przewodnikiem o niezwykle dobrej energii.
Z takim samym entuzjazmem opowiadał nam o codziennym życiu mieszkańców zamku, usługach pocztowych, które przyniosły właścicielom bogactwo, czy zamiłowaniu księcia do kochanek i… kotów. Miał ich zresztą sporą gromadkę – zwierząt, nie kobiet, choć kto wie – a czworonogi do dziś są mile widziane na terenie pałacowych ogrodów. Kasztelan odpowiadał również na nasze nietypowe pytania, jak choćby o nawiedzające to miejsce duchy. A dokładnie jednego ducha – białą damę, która snuje się po korytarzach, doglądając posiadłości. Znakiem zamiłowania dawnych mieszkańców do ezoteryki była zresztą chociażby wielka kula z prawdziwego kryształu.
W trakcie przechodzenia do kolejnych porażających przepychem sal kasztelan częstował nas kolejnymi kawałkami przepysznej czekolady z talerzyków, które jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki pojawiały się w jego dłoni. Była to prawdziwa rozkosz dla podniebienia, po której chciałoby się już spokojnie pomedytować w fotelu. Niedługo później było nam to dane, choć nie w fotelu, a w saunach i basenie.
Uzdrowisko Podiebrady, w którym przyszło nam nocować, słynie z leczniczych źródeł. Wody te są polecane przede wszystkim osobom z chorobami serca i układu krążenia. W położonych wokół parku zdrojowego domach uzdrowiskowych serwowane są im m.in. kąpiele perełkowe, czyli w wannie przypominającej trochę jacuzzi. Jak wyjaśniła nam nasza przewodniczka, chodzi o to, by lecznicze pierwiastki z wody wchłaniać również przez układ oddechowy.
W czasie porannego spaceru po najbliższej, pełnej urokliwych zabytków, okolicy, mogliśmy dowiedzieć się nieco o historii Podiebradów. Jak wyjaśniła nam przewodniczka, uzdrowisko powstało w tym miejscu, gdy zupełnym przypadkiem dokopano się do leczniczych źródeł. Stały się szybko znane dzięki pielgrzymom podróżującym po całym kraju. Do Podiebradów zaczęto zwozić chorych z nadzieją na uzdrawiającą moc lokalnych źródeł, którym według legendy dała początek wsiąkająca w ziemię krew górników niewinnie skazanych na śmierć za bunt przeciwko niesprawiedliwym działaniom władcy.
Miejscem, które zrobiło na mnie zdecydowanie największe wrażenie był Botanicus w czeskiej gminie Ostra. To miejsce dla całych rodzin, jednak nawet dorosły może się w nim poczuć, jak dziecko. Gdy przekroczyliśmy bramę, zostaliśmy przeniesieni w średniowieczny bajkowy świat. Krocząc krętymi, brukowanymi alejkami wśród uroczych kamieniczek, czułem się jak dziecko buszujące w sklepie z zabawkami. Szczególnie że na każdym kroku czekały atrakcje: robienie mydła, skórzanych sakiewek, sznurka, czerpanie papieru, bicie monet, czy wyplatanie koszyków. To tylko część rzemiosł, których można było samemu zakosztować – niezapomniane doświadczenie.
Botanicus prowadzi również sklep z naturalnymi, pachnącymi magią kosmetykami. Szczyci się tym, że wszystkie wykorzystane w ich produkcji rośliny pochodzą z ekologicznych upraw. I rzeczywiście, zwiedzając „średniowieczne” miasteczko, na każdym kroku zauważyć możemy pęczki suszonych ziół, by w końcu trafić do położonego „na zapleczu” wielkiego ogrodu. Oplatające ruiny średniowiecznego muru pnącza oraz przestrzenie wypełnione wszelakimi leczniczymi roślinami zapierają dech w piersiach. Dosłownie, bo obłędna mieszanka zapachów uwodzi i wiedzie w samo centrum dobrostanu, jaki oferuje to miejsce.
Warto dać się tam zaprowadzić i na chwilę zatrzymać. Spojrzeć na to kim, gdzie i dla kogo jesteśmy. Czy cieszymy się tym, co mamy, czy wciąż pragniemy więcej? Często brak, jaki odczuwamy w głębi duszy jest jedynie pozorny, a miejsca tak pełne naturalnej magii potrafią to uświadomić. Czasem po prostu wystarczy zmienić perspektywę, by znaleźć tę ważną część, którą się gdzieś zagubiło. By odważyć się odetchnąć pełną piersią.
Mieliśmy okazję to rozważyć w drodze do Bělohradu, gdzie mogliśmy wypocząć w hotelu wellness i SPA o pięknej nazwie Tree of Life (Drzewo Życia). Mogliśmy odprężyć się w strefie wellness, choć nie dane nam było niestety skorzystać z żadnego z licznych zabiegów opartych na naturalnych kosmetykach. Dowiedzieliśmy się za to, że miejsce to, jak i wiele innych uzdrowisk na terenie Republiki Czeskiej, chętnie wybierane jest przez gości z Dalekiego Wschodu, głównie z Arabii Saudyjskiej. Decydują o tym wysoka jakość usług przy stosunkowo niewygórowanych – przynajmniej jak na tamtejsze warunki – cenach.
Z samego rana ruszyliśmy w dalszą trasę. Kuks powitał nas przepiękną – upalną jak na maj – pogodą. Bezchmurne niebo sprawiło, że długa, brukowana droga wiodąca od miasteczka na sam szczyt wzgórza, na którym położony jest kompleks szpitala, wydawała się wyjątkowo długa. Sam budynek, choć wygląda jak ogromny pałac, to połączenie sanatorium z hospicjum. Powstał w latach 1707-1715 wraz z wbudowanym kościołem Świętej Trójcy i kryptą.
Od 1743 r. placówką zarządzał Zakon Szpitalników św. Jana Bożego, ale założycielem i fundatorem był wyjątkowo ekscentryczny hrabia Franciszek Antoni Špork, który nie poszedł w ślady ojca żołnierza, lecz był niezwykle wykształconym mecenasem sztuki. Nie przepadał za konwenansami i kiedy tylko mógł, robić na przekór Kościołowi – nawet wbudowaną w szpitalny kompleks świątynię kazał stworzyć wbrew obowiązującym wówczas prawidłom, a na co dzień lubił dyskutować z czaszką zmarłej matki, którą sobie zachował.
Podopiecznym i obsłudze szpitala przez cały czas towarzyszyła symbolika śmierci. Sam kompleks został stworzony tak, by być odzwierciedleniem życia każdego człowieka: od narodzin w miasteczku, przejście przez rzekę w dzieciństwo i młodość, długą wspinaczkę przez trudy życia, aż po starość i śmierć, które symbolizowały szpital i położone za nim ogrody wraz z cmentarzem.
Wewnątrz budynków śmierć pojawia się w rzeźbach, malowidłach, a także niezwykłej serii 50 fresków nazwanych “tańcem śmierci” na głównym korytarzu szpitala. Miały one przypominać każdemu, że dla “posępnego żniwiarza” wszyscy są tacy sami — niezależnie od pochodzenia, czy ilości zgromadzonych dóbr doczesnych. Trudno powiedzieć, na ile było to ogólne przesłanie „memento mori”, a na ile obsesja samego hrabiego. Do dziś jednak kompleks budzi ogromny respekt.
Upiornego wrażenia oddechu śmierci na karku nie łagodzi nawet pachnąca ziołami apteka, w której powitał nas wiszący nad drzwiami łeb jednorożca z pokaźnym rogiem na czole. Rzeźba miała sugerować, że używa się tu nie tylko naturalnych, pochodzących z lokalnego ogrodu specyfików (z których część – jak np. krople do oczu z belladonny – wbrew intencjom ówczesnych lekarzy szkodziła zdrowiu), ale również takich cudów jak proszek z rogu jednorożca, czy krew smoka.
Po obiedzie pojechaliśmy w miejsce naszego ostatniego noclegu, którym były Jańskie Łaźnie. Są one położone u podnóża Czarnej Góry, na wysokości 600 m n.p.m., na czeskiej stronie Karkonoszy. Hotel Terra Superior, w którym się zatrzymaliśmy, znajduje się bezpośrednio w centrum uzdrowiska przypominającego z wyglądu polskie, choć w budynku pijalni wód stworzono wielką kawiarnię. Ujęcie zdroju znajduje się na zewnątrz, w zadaszonym ujęciu.
Budynek hotelu jest połączony z budynkiem głównym i „aquacentrum”, w którym goście mogą korzystać z basenu, sauny, jacuzzi (na zewnątrz i wewnątrz) oraz z łaźni parowej. Kompleks jest na tyle rozległy i o tak skomplikowanej siatce wind, korytarzy i pomieszczeń, że warto korzystać z umieszczonych na ścianach holu map.
Wypoczynek w Jańskich Łaźniach może być bardzo przyjemny, jeśli nie oczekujemy bogatej infrastruktury, lecz wyciszenia. Miejscowość, mimo zapewnień o licznych remontach, wygląda jak zatrzymana w starych, nie do końca pochlebnych czasach. Za to krystalicznie czyste powietrze, niekiedy dźwięcząca w uszach cisza i niesamowite, górzyste, leśne tereny otaczające zabudowaną dolinę, rekompensują wszelkie „ale”. To zdecydowanie miejsce, w którym można się absolutnie zrelaksować i odciąć od trosk dnia codziennego.
Jeśli już o tym mowa, ostatnim przystankiem przed powrotem do rzeczywistości i do Polski był klasztor Benedyktynów w Broumovie oraz położone poniżej miasteczko. W samym klasztorze – sukcesywnie restaurowanym na tyle, na ile pozwalają fundusze – zdecydowanie największe wrażenie robi biblioteka. Przewodnik zapewnił nas, że wszystkie stojące na wypełniających bogato zdobione wnętrze regałach są prawdziwe. Część z nich została zabezpieczona w gablotach, a część przeniesiona do formy cyfrowej. Niestety wciąż jest to zbyt mały ułamek. Problemem są ogromne koszty. Dlatego też pozostaje mieć nadzieję, że utrzymywanie tego wnętrza w umiarkowanym chłodzie pozwoli zachować pergaminowe wolumeny dla kolejnych pokoleń.
W klasztorze można również obejrzeć wiele artefaktów, jak choćby jedną z 42 kopii Całunu Turyńskiego. To, co mogą oglądać zwiedzający, to z wiadomych względów tylko kopia kopii. Tę prawdziwą odnaleziono w 1999 r. w schowku nad kaplicą św. Krzyża w kościele klasztornym. Jak wynika z dokumentów, pochodzi ona z 1651 r. i wykonali ją włoscy artyści z wykorzystaniem czterech naturalnych barwników.
Choć bracia słynęli ze skromnego życia oraz swoim hasła “ora et labora” (módl się i pracuj), cały klasztor – a w szczególności kościół św. Wojciecha – porażają liczbą niezwykle bogatych ornamentów, rzeźb, fresków i malowideł. Z kolei w podziemiach, jak zapewniał przewodnik, są przechowywane mumie pochodzące z krypty kościoła parafialnego w Vamberku. Zostały tu przeniesione w 2000 r. ze względu na lepsze warunki przechowywania.
Na nas również nadszedł czas i po sutym obiedzie przenieśliśmy się z powrotem do Polski bogatsi o całe naręcze doświadczeń i wspomnień. Czy warto pojechać na relaks do Czech? Zdecydowanie tak. Każdy znajdzie tam coś dla siebie. Można wypoczywać aktywnie, chodząc po górach i zażywając leśnych kąpieli lub relaksować się w leczniczych objęciach leczniczych wód oraz prozdrowotnych zabiegów. Jedynym mankamentem jest konieczność posiadania auta, ponieważ dotarcie do wielu miejsc koleją bądź autobusami jest bardzo utrudnione. Ostateczny efekt jest jednak wart zachodu.
Galeria poniżej: